Coś na „sezon ogórkowy”
16.08.2013
Coś na „sezon ogórkowy”, czyli kryminalne zagadki sprzed 130 lat
Wakacje to w mediach tzw. „sezon ogórkowy”, czyli czas, kiedy wydawcy i dziennikarze muszą się nieźle nagłowić, czym zapełnić strony gazet i minuty programów informacyjnych. Dlatego chętnie sięgają do policyjnych raportów o przestępstwach, gdyż nie od dzisiaj wiadomo, że tego rodzaju tematyka znacznie zwiększa poczytność i oglądalność dzienników. Już w XIX wieku prasa codzienna bardzo chętnie publikowała informacje o zbrodniach i procesach, ponieważ gwarantowało to zainteresowanie czytelników. Jednakże w drugiej połowie XIX wieku zaczęli ten zwyczaj krytycznie oceniać kryminolodzy, którzy tego rodzaju publikacje uznali za szkodliwe. Powoływali się na liczne przykłady z prasy europejskiej, jak choćby plagę podrzucania niemowląt po serii artykułów na ten temat w gazetach francuskich w 1863 i 1872 roku, czy „modę” na oblewanie twarzy kochanków witriolem – ten sposób zemsty na niewiernym mężczyźnie opisano w paryskiej prasie w 1881 roku.
Informacje o większych i mniejszych przestępstwach zamieszczało też wydawane w Pelplinie czasopismo „Pielgrzym”. Było to pismo głównie religijne, ale znaleźć w nim można także wiele artykułów o tematyce politycznej i społecznej, ogłoszenia, reklamy. Ciekawostki z kronik policyjnych publikowano w rubryce “Wiadomości potoczne”. Na podstawie ich lektury można wywnioskować, że nadużywanie alkoholu często przyczyniało się do bójek i zabójstw. Tak było w przypadku zbrodni, do której doszło we wsi „prawie do cna rozpitej”, czyli w Kamienicy pod Sierakowicami. Tam gbur S. przodował w pijaństwie. Ale „przyszła kryska na Matyska”. Po niedzielnym nabożeństwie udał się do karczmy „bić czołem przed bożkiem opilstwa”. Wieczorem zaszedł do karczmy po raz drugi i tam tak długo zaczepiał jednego z parobczaków, aż ten grzmotnął go butelką w głowę i zabił na miejscu. Do relacji z tego wydarzenia korespondent „Pielgrzyma” dołączył swoje przemyślenia na temat typologii pijaków, wyróżniając ich trzy rodzaje: tych, którzy piją gorzałkę w chorobie, a zwłaszcza, gdy „macica ich gniecie”; tych, którzy chodzą do karczmy wyłącznie w celach towarzyskich oraz trzecią grupę „kompletnych opojów”.
Zdarzało się, że powodem zabójstwa był nie alkohol, ale nieporozumienia rodzinne. Tak skończyła się kłótnia pomiędzy chałupnikiem Gzelą z Lipinek a jego synem. Gzela zastrzelił 21-letniego chłopaka, ponieważ ten nie chciał zgodzić się na to, by ojciec po raz piąty wstąpił w związek małżeński. Co stało się z czterema poprzednimi żonami chałupnika, gazeta nie donosi.
O ile uczestnikami bójek byli przeważnie mężczyźni, to ofiarami pobić często bywały kobiety. Powody ataków były różne. W Milewku koło Nowego „napadł wyrobnik Jaworski z żoną na staruszkę, która suszonymi śliwkami handluje, utrzymując, że im przy sprzedaży śliwek za mało pieniędzy wydała. Jaworski obalił ją na ziemię, zabrał jej wszystkie pieniądze i potem oboje tęgo ją jeszcze wybili i do domu poszli”. Napadnięta kobieta sprawę oddała sądowi. Kolejny przykład – „pokątny doradca Kotlewski” w Trzcianie koło Sztumu pobił kobietę, gdyż podejrzewał, że jest czarownicą. Za ten czyn skazano go na cztery miesiące więzienia.
Najczęściej opisywanym w „Pielgrzymie” przestępstwem była kradzież. Gazeta donosiła o mnożących się kradzieżach w okolicach Nowego i Skórcza. Praktycznie wszystko mogło paść łupem złodziei. „Z kopca posiedziciela R. z Włosiennicy zabrano 30 korcy kartofli. Spostrzeżono potem ślady kolei woza, ale to nie doprowadziło do wykrycia złodzieja. W Bochlinie zaś skradziono oberżyście Górskiemu rozmaite kosztowne rzeczy i suknie. Złodzieja, uzbrojonego w rewolwer, udało się schwytać”. Z kolei „Zielińskiemu z Wolentala skradziono ze stodoły kilka szefli zboża, złapano 4 złodziei w Mirotkach, którzy wcześniej posiedzicielowi ze Skórcza ukradli 5 owiec”. Tymczasem w tej samej okolicy „banda złodziei na dobre gospodarzy: okrada bogaczy i biedaków, wypróżnia spiżarnie gospodarzy i nie gardzi rzeczami biednych służących i wyrobników. Rzeczy skradzione spienięża w Bydgoszczy i zdaje się, że z tamtych okolic też pochodzi”.
Czasem złodzieje wykazywali się prawdziwą bezczelnością jak ci, którzy wykradli łóżko wraz z bielizną z sypialni jednego kupca w tym samym czasie, gdy w pokoju obok świętowano jego urodziny. Pomysłowością wykazali się złodzieje z okolic Tucholi, którzy jednemu z gospodarzy ukradli krowę. Aby zatrzeć ślady i zmylić ewentualny pościg, nałożyli krowie buty i tak ją uprowadzili. Autor tej informacji opatrzył ją tytułem „Nie masz to nad spryt złodziejski!”.
Aby zdobyć pieniądze, uciekano się do rozmaitych sposobów. Z Lalków donoszono na przykład, że pijak z ościennej parafii używał „różnych zmyślnych fortelów” dla wyłudzenia pieniędzy. Któregoś dnia przyszedł na plebanię, rzucił się duszpasterzowi do nóg i rzewnie płacząc, wyznał, że żona mu umarła, a on nie ma czym zapłacić za pogrzeb. W ten sposób udało mu się od księdza „wywabić z kieszeni jedną markę”, z którą oczywiście natychmiast podążył do karczmy.
Na sprytną oszustkę natrafił pewien stolarz ze Złotorii koło Torunia. Wstąpiła do niego „tułająca się po świecie 25-letnia wdowa Klara Franz spod Łeby w powiecie lęborskim. Nabujała mu, że umie wróżyć, zna się na czarach, a jeżeli tego żąda – wypędzi mu wszystkie diabły z chałupy. Zabobonny stolarz uwierzył i na jej żądanie oddalił się na krótki czas z domu. Gdy wrócił, baby już nie było, a z nią razem znikło z szafy 2900 marek. H. puścił się natychmiast w towarzystwie przyjaciela w pogoń za złodziejką i obaj dognali ją w Toruniu przy przewozie, odebrali jej pieniądze i odprowadzili na policję”.
Notatki o przestępstwach zamieszczane w „Pielgrzymie” miały nie tylko informować, ale i zniechęcać. Często na zakończenie podawano, jaka kara spotkała przestępców, na ile miesięcy lub lat trafili do więzienia. Zdarzało się, że nawet jeśli sprawcy nie dosięgła ręka sprawiedliwości, to wyrzuty sumienia nie pozwalały mu dalej żyć. Tak było w przypadku służącej oskarżonej o kradzież, która znalazła śmierć na torach kolejowych pomiędzy Pszczółkami a Tczewem. Inna z kolei służąca odesłała skradzione pieniądze swojej pani poruszona nauką otrzymaną na spowiedzi. Natychmiastowa kara spotkała bohatera historii, jaka wydarzyła się „w pewnej złodziejskiej okolicy, gdzie jeden drugiego jakby z urzędu okradał”. Pewien dzierżawca folwarku kazał przyrządzić truciznę na lisy. Do jej przygotowania użyto ugotowanych nóg wieprzowych, które w misce wystawiono przed dom, aby wystygły. Naczynie postawiono na wysokim słupie tak, by nikt się do niego nie dobrał. O zmroku służący przyniósł pustą miskę, a po chwili przybiegł stelmach trzymający się za brzuch i wrzeszczący, że ma „okropne darcie w żołądku”. Jednak kucharz zapewnił, że jeszcze nie dodał trucizny do nóg wieprzowych. Tekst zatytułowany „Złodziej ukarany” kończy się informacją, że „stelmach został co prawda przy życiu, ale choruje dotąd i myśli, że jest zatruty”.
Hanna Łopatyńska
Wszystkie cytaty pochodzą z czasopisma „Pielgrzym” z lat 1877-1881.
Muzeum Etnograficzne w Social Mediach